fbpx

Zaplanowałaś sobie masę zadań, przygotowałaś do ich realizacji wszelkie niezbędne narzędzia. Jesteś zwarta, gotowa do działania, masz głowę pełną pomysłów. Nic nie mogłoby pójść źle.

A jednak. Wszystko idzie źle, na opak, nie tak jak trzeba. Nie dlatego, że Tobie się nie udaje. A dlatego, że wydarza się życie. Przypomina nieznośnie o sobie w najmniej pożądanych momentach. Kradnie czas Twój, Twoich bliskich, kradnie Twoje 5 minut.

I odnosisz wrażenie, że ta misterna sieć połączeń, ten skrupulatnie rozplanowany układ dnia, tygodnia, miesiąca to nic więcej, jak tylko domek z kart.

 

W dni chociażby takie jak ten jest totalna „masakra”. Gdy wszyscy jesteśmy rozchorowani, a najbardziej Emilka. Kaszle, ma katar i temperaturę.

Mnie samą boli non stop gardło i głowa, jestem cholernie osłabiona i cała obolała. Jak w takim stanie wspierać własne dziecko jeśli ledwo można wesprzeć siebie?

Sypie się kolejny dzień plan na to, co miało się u nas obecnie wydarzać.

Odkąd pamiętam, zawsze wtedy gdy układałam sobie ważne sprawy do realizacji lub gdy czekały do wykonania istotne zadania, u mnie „wydarzało się życie”.
Od spraw globalnie błahych, takich jak zwykle tygodniowe przeziębienie, po pobyty w szpitalu, poważne i przewlekłe choroby, komplikacje zawodowe i biznesowe, problemy ze słownością i solidnością innych ludzi, aż po sprawy ostateczne, takie jak śmiertelne choroby i późniejsze przeżywanie żałoby.

Znasz to skądś?

[fb_button]

 

Zawsze dzieje się „coś”. W liceum i na studiach w większości przypadków takich życiowych wydarzeń, mających miejsce oczywiście w czasie ważnych szkolno uczelnianych okresów, w pewnym momencie przestawano w ten mój dziwny splot okoliczności i wydarzeń wierzyć.

No bo jak może się dziać tak wiele u jednej osoby?

A u mnie tak to właśnie wyglada. I gdzieś tam myślę sobie, że chyba nie jestem przecież jedyna?! Może inni, może Ty, przez większość czasu po prostu bardzo dobrze udają. Może i ja sama przez tą większość czasu świetnie udaję i przyczyniam się swoim kwadratowymi, kolorowymi zdjęciami do tego wyidealizowanego obrazu życia?

A prawda jest taka, że nawet o życie mojego ukochanego, 18 letniego psa, Cezara walczyłam, a później żegnałam go, w samym środku zimowej sesji na studiach.
Za każdym razem gdy taki układ wydarzeń zagłada do mojego życia mam wtedy odczucie jakby wszystko z góry chciało pójść źle.
Znacie to powiedzenie, że gdy bardzo się czegoś chce to cały wszechświat, aby pomóc nam to osiągnąć? Cóż, w większości przypadków ja mam dokładnie odwrotne wrażenie ;)

 

 

A mimo to ciągle prę do przodu. Podnoszę rękawicę, otrzepuję piach, ścieram ślady walki i idę dalej. Czasem mniej, a czasem bardziej poturbowana. Czasem z większą, a czasem mniejszą determinacją do tego, by nie przestawać chcieć.
I zawsze wtedy, po kilku dniach, czasem tygodniach, miesiącach lub nawet latach, okazuje się, że to wszystko było po coś. Każdy zakręt, każda przeszkoda, każdy znak „stop” postawiony niespodziewanie na mojej drodze prowadził do nowych ścieżek. Taki, o jakich nie miałam pojęcia, że istnieją.

Wolałbym oczywiście, by inaczej wyglądała realizacja zamierzeń moich, naszych. Byśmy mogli swobodnie przechodzić od jednej listy zadań do drugiej, a w międzyczasie dziwić się w rozmowach z bliższymi lub dalszymi znajomymi „jak to, to Twoje dziecko JESZCZE nie przesypia całej nocy?!”.
Nie mam jednak wpływu na okoliczności życiowe. Nikt z nas go nie ma.
Można zabezpieczać się przed skutkami niespodziewanych wydarzeń planując z buforem czasowym, zapewniając sobie kilka wyjść awaryjnych na wypadek niepowodzenia planu „A”. Niezależnie jednak od tych zabezpieczeń, może się okazać, że będą one niewystarczające. Że w najmniej oczekiwanym momencie oberwiemy płaskiem po twarzy, tak żeby nam się czasem zbyt dużo nie wydawało.

Nie mam gotowej recepty na takie sytuacje. Dostosowuję się do nich, zmieniam pod nie swoje plany, skupiam się na tym, co ważniejszego się wydarzyło. I przede wszystkim skupiam się na tym, co faktycznie jest w życiu najważniejsze.
Czasem też odpuszczam. Daję sobie więcej czasu, porzucam niektóre plany, zmieniam priorytety.

Często potem okazuje się, że to, co wydarzyło się w miejsce tego, co planowałam to były dla mnie o wiele korzystniejsze sytuacje. Że to, co zdobyłam, nauczyłam się i jakie lekcje wyniosłam na przyszłość są cenniejsze.

 

 

Nie jest łatwo otworzyć się na myślenie, w którym wszystkie te wydarzające się „po drodze” komplikacje przyjmujemy jako element codzienności i traktujemy je jakoś coś naturalnego w drodze po to, do czego dążymy i na co pracujemy. I to wcale nie muszą być wielkie sprawy (miliony i jachty ;) ) – zdecydowanie wystarczy jeśli celebrujemy dobre chwile wśród bliskich.

Nie jest łatwo tak się przestawić. Jednak ta zmiana wiele ułatwia w codzienności. Bo zamiast koncentrować się na tym, że mamy życie z tak wieloma komplikacjami, skupiamy się na tym, aby podwaliny tego naszego domku z kart były jak najsilniejsze. Wtedy żadna burza nam nie straszna.

Jakkolwiek ckliwie by to nie brzmiało.

 


Dziękuję, że poswieciłaś czas na przeczytanie tego wpisu. 

Mam nadzieję, że przyniósł Ci potrzebną wiedzę, cenne wskazówki, chwilę refleksji lub relaksu.

Możesz teraz:

  • Dodać komentarz Pozostawić komentarz  ze swoją opinią, włączyć się w dyskusję. Czytam wszystkie komentarze i odpowiadam na większość z nich. 
  • Udostępnić ten wpis. Jeśli uważasz, że warto było go przeczytać to podziel się nim z innymi! Aby to zrobić wystarczy, że klikniesz: [fb_button] 
  • Śledzić mój FanPage aby otrzymać aktualne informacje na temat moich działań znajdziesz.
  • Obserwować mnie na Instagram gdzie dzielę się obrazami mojej codzienności w postaci zdjęć i krótkich filmików.